czwartek, 2 sierpnia 2012

XXXXVII - "Dzień kobiet..."

Asia.

W końcu obudziłam się w moim pokoju. Tylko moim. Już nie musiałam prosić o wszystko dziewczyn, miałam swój kąt. Co z tego, że na Uniwersytecie? Wszyscy już się zadomowiliśmy tutaj. Przeciągnęłam się pod kołdrą i usłyszałam pukanie.
- Kto tam? - krzyknęłam niedokońca obudzona i wtuliłam się w poduszkę.
Dopiero otworzyłam oczy, a już taka niespodzianka! Ujrzałam burze loczków, przepiękne zielone oczy i cudowny uśmiech. Harry wszedł ostrożnie do środka i usiadł na brzegu mojego łóżka. W ręku trzymał ogromny bukiet kwiatów i jakieś pudło. Czyżbym zapomniała o swoich urodzinach?
- Hej moja mała Kobieto - szepnął podając mi kwiaty. Krwistoczerwone róże. Niech to szlag! Dzisiaj jest dzień kobiet! W Irlandii, obchodziliśmy go jesienią a nie wiosną.
Usiadłam i powąchałam róże.
- Romantyczny jesteś - podpełzłam i pocałowałam go przeciągle w usta.
- Jeszcze to - pokazał na pudło. Zaciekawiona sięgnęłam po nie energicznie. Usłyszałam cichy odgłos, jakby stłumiony pisk. Podniosłam przykrycie.
- Nie możliwe! - emocjonowałam się. - Jaki piękny! O mój boże!
Wzięłam ostrożnie maleńkiego szarego kotka. Był wielkości moich dłoni, miał szeroko otwarte, zielone oczy. Był równie słodki jak chłopak, który mi go podarował. Pomyślałam, że nie istnieje żaden inny prezent, który byłby równie wyjątkowy. Niektóre kobiety uwielbiają dostawać drogą biżuterię, perfumy, ciuchy, drobiazgi, kwiaty.
Patrzyłam na małą istotkę jak zaczarowana.
A ja miałam coś więcej. Symbol czegoś co nas łączy. Mnie i Harrego. Żywa, chodząca miłość. Piękne oblicze, ciałko które mogę pokochać. Okej, bukiet też jest miły.
- Jak go nazwiesz? - zapytał całując mnie w policzek.
- My. Jak MY go nazwiemy. To nasze dziecko - powiedziałam z namaszczeniem.
- Dziecko? - prychnął, ale zaraz zrozumiał, że mówię poważnie. - To jest pierwsze, zobaczymy jak pójdzie nam dalej... - dodał i objął mnie mocniej.
- Zgnieciesz go! Uważaj! - warknęłam. Faceci! Oni nigdy nie zrozumieją takiego czegoś. Zakochałam sie w tym maleństwie!
- Już wiem! Kot! - wymachiwał teraz rękoma z radości. - Nazwiemy go kot!

Sylwia.

Weszłam do pokoju chłopaków i ujrzałam Nialla siedzącego na krześle przy minibarku.
- Ej, czemu ty jesteś jeszcze nie ubrany? - spytałam spoglądając na jego gołą klatę i pocałowałam jego brudne od słodyczy usta.
- Myślałem, że będzie dzisiaj więcej leniuchowania, tak jak zwykle, więc się przygotowałem. Chcesz? Mam chipsy, soczek, paluszki, ciastka... o, gdzieś tu miałem jeszcze żeeeel... - w tym momencie blondyn spadł z krzesła - ...ki! Znalazłem! Były pod stoliczkiem!
- Dzisiaj ruszamy w miasto. Chcę pozwiedzać, a ty musisz mi towarzyszyć.
- Muszę...?
-  No tak, bo... Ale... Naprawdę?...
- Co? Co naprawdę?! - krzyczał. On naprawdę zapomniał.
Zapomniał o Dniu Kobiet. Odwróciłam się i smutna wyszłam z pokoju. Udałam się w stronę wschodniego skrzydła, zastanawiając się jak można zapomnieć o tak ważnym święcie.

Gdy przechodziłam przez patio kątem oka zauważyłam Liama i Devona, siedzących na kocu. Podeszłam więc i przywitałam się z każdym buziakiem w policzek.
- Hej Bella! - zaśmiał się Liam.
- Hej Daddy! - rzuciłam częstując się paluczkami. - Cieszę się waszym szczęściem.
Dev objął mojego przyjaciela jeszcze mocniej i cmoknął go w policzek. - My też się cieszymy, tym że nikt nie zareagował na to z...
- ...obrzydzeniem - dokończył brunet i wpił się w wargi swojego chłopaka.

Karolina.

Dziś wyjątkowy dzień. Pierwsze święto, które obchodzimy razem. Ja i mój kochany Dzieciak. Ja i mój Lou. Jesteśmy razem już od jakiegoś miesiąca i z każdym dniem kocham go coraz bardziej. Marzyłam, aby zostało tak już na zawsze.
- Co dziś robimy? - spytałam tuląc się do niego w samochodzie.
- Zobaczysz moja Piękna. Wyjeżdżamy.
- Jak to wyjeżdżamy? Gdzie?
- Do Hiszpanii.
Powiedział to jakby to była najnatularniejsza rzecz na świecie. Ale o nic więcej nie pytałam, bo przy nim czułam się bezpieczna. Nie było ważne to, że nie miałam żadnych ubrań czy kostiumu. Poprostu byłam z nim.
Wysłałam tylko smsa do Klaudii.
" LECIMY WŁAŚNIE Z LOU DO HISZPANII. NIE MARTWCIE SIĘ O NAS. ON JEST TAKI NIESAMOWITY!!"

Klaudia.

Dostałam smsa od Karoliny z informacją, że jedzie do Hiszpanii. Louis zawsze miał takie szalone pomysły, nieokiełznany, dziecięcy charakter.
Podeszłam do wiszącego na ścianie kalendarza. Dzień Kobiet. Tak. Dokładnie dwa lata temu podjęłam decyzję o mojej przyszłości. Byłam pokłócona z mamą, jak zwykle. Wtedy postanowiłam sobie, że wyjadę. Wyjadę do Londynu i zmienię swoje życie. Niestety, byłam niepełnoletnia, więc do wylotu potrzebowałam zgody rodziców. Mój ojciec umarł jak byłam malutka, więc musiałam przekonać mamę. Teraz robię karierę.
Chwilę potem dostałam smsa od Zayna z adresem pod który mam pojechać. Więc wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i umalowałam. Kilkanaście minut później wysiadałam z taksówki przed jakąś wielką bramą.
KLUB GOLFOWY.
Moja pierwsza myśl była taka, że pomyliłam adres. Spojrzałam w komórkę. Nie, wszystko się zgadzało. Podeszłam bliżej i podałam nazwisko. Jakaś kobieta wprowadziła mnie za bramę. Nagle ujrzałam Zayna prowadzącego wózek golfowy. Pojazd był cały w serduszka, a na przodzie przyklejony było nasze wspólne ogromne zdjęcie.
Wyglądał tak niesamowicie za kółkiem tego śmiesznego wózka. Jednak gdy spróbował zakręcić w moją strone, pojazd przechylił się i dachował.
- Mój Boże!! - krzyknęłam.
W jednej sekundzie przy roztrzaskanym wózku pojawił się tabun ludzi, a ja bałam się tam podejść. Bałam się zobaczyć Zayna. Stałam i płakałam nadal w tym samym miejscu, moje serce wyrywało się krzycząc jego imię. - Zayn!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz